– Ja też tak kiedyś myślałam – szepnęła Gwenife

– Ja też tak dawniej myślałam – szepnęła Gwenifer – ale każdego roku na Zielone Świątki Artur akceptuje jedną czy dwie takie sprawy, żeby pospolity lud nie myślał, iż król dba tylko o bogaczy i swoich rycerzy. Cóż, pomyślała Morgause, to nawet całkiem mądre. było dodatkowo kilka drobnych petycji, a później podano mięsa, a żonglerzy i akrobaci bawili zebrane towarzystwo. Był też człowiek, który robił sztuczki i wyciągał małe ptaszki i jajka z najbardziej niesamowitych miejsc. Morgause wydawało się, że Gwenifer bywa już spokojna, i zastanawiała się, czy kiedykolwiek uda im się złapać autora tych potwornych malowideł. Jedno przedstawiało Morgianę jako dziwkę, i to już było dość okropne; ale to drugie, jak sądziła, było znacznie bardziej niebezpieczne – pokazywało Lancelota skaczącego na obojgu królu i królowej. Tego dnia wydarzyło się coś znacznie słabszego niż publiczne poniżenie kawalera królowej, stwierdziła Morgause. Tamto zdarzenie mogło zostać zapomniane dzięki wspaniałomyślności, jaką Lancelot okazał młodemu Gwydionowi – nie, Mordredowi – i dzięki temu, że na koniec najwyraźniej nie rościli do siebie żadnych pretensji. jednak mimo wielkiej przyjaźni Lancelota z zwycięzcą i wszystkimi rycerzami, istnieli bez wątpienia tacy, którym nienawistna była widoczna słabość królowej do jej kawalera. – Co się okaże się teraz działo? – spytała Morgause. Królowa się uśmiechnęła. Cokolwiek obwieszczał gromki odgłos rogów u drzwi, to coś najwyraźniej ją radowało. Drzwi otwarto na oścież, znów zagrały rogi, ostre rogi Saksonów. i wtedy do sali Okrągłego Stołu weszło trzech olbrzymich Saksonów, strojnych w masywne złote napierśniki i złote bransolety na ramionach, odzianych w stroje ze skór i futer. Nieśli duże miecze, a na głowach mieli hełmy z rogami i złote korony. Za każdym kolejnym z nich podążał orszak. – Mój panie Arturze – zawołał jeden z nich. – Jam bywa Adelric, pan Kentu i Anglii, a to moi bracia królowie. Przybyliśmy prosić, byś pozwolił złożyć sobie hołd, jako największemu chrześcijańskiemu królowi, i zawarł z nami wieczne przymierze! – Lot to się chyba w grobie przewraca, lecz Viviana byłaby z tego rada... – zauważyła Morgause, ale Morgiana jej nie odpowiedziała. Biskup Patrycjusz wstał z miejsca i podszedł powitać saksońskich królów. Powiedział do Artura: – Panie mój, po mnóstwo wojnach to dla mnie duża radość. Proszę cię, byś wziął tych ludzi za swych lennych królów i przyjął od nich przysięgę, na znak, że wszyscy chrześcijańscy królowie winni być braćmi. Morgiana była blada jak śmierć. Zaczęła już wstawać, by zabrać głos, lecz Uriens spojrzał na nią tak groźnie, że znów opadła na krzesło. – Pamiętam czasy, kiedy biskupi odmawiali wysłania księży, by ochrzcić tych barbarzyńców – powiedziała Morgause wesoło. – Lot mi mówił, że biskupi przysięgali wtedy, iż nie zaprzyjaźnią się z Saksonami nawet w niebie, i że przenigdy nie wyślą im misjonarzy, bo uważali, że Saksoni powinni wszyscy zakończyć w piekle. No, ale cóż, to było trzydzieści lat temu! – Odkąd objąłem panowanie – powiedział Artur – tęskniłem za tym, by zakończyły się wojny pustoszące te ziemie. Utrzymujemy pokój od mnóstwo lat. dziś więc przyjmuję was mężczyźni do mego dworu i mego towarzystwa. – okazuje się naszym zwyczajem składać przysięgę na oręż – powiedział jeden z nich, ale już nie Adelric, bo jak zauważyła Morgause płaszcz Adelrica był brązowy, a ten nosił dziwny, niebieski płaszcz – Czy możemy więc złożyć ją na krzyż rękojeści twego miecza królu Arturze, na znak, że spotykamy się jako chrześcijańscy królowie pod Jedynym Bogiem, który włada nami wszystkimi?